Grupa astronomów odkrywa, że gwiazda Bellus, która weszła właśnie w obszar Układu Słonecznego, znajduje się na kursie kolizyjnym z Ziemią. Uderzenie w naszą planetę spowoduje zagładę życia na Ziemi. Zebrana naprędce grupa astronautów w zbudowanej specjalnie do tego celu rakiecie ma za zadanie polecieć na planetę Zyra, krążącą wokół niebezpiecznej gwiazdy. Odbudowanie cywilizacji w tym nowym świecie jest jedyną szansą dla zagrożonej ludzkości.
To chyba najbardziej optymistyczny i chrześcijański film o końcu świata jaki widziałem. Już na wstępie reżyser atakuje nas Biblią, przytacza cytaty jaka to Ziemia jest zła, zepsuta i zasługuje co najwyżej na zagładę. W obliczu nadchodzącego zagrożenia w postaci zbliżających się do Ziemi planet, ludzkość postanawia...
Film zaczyna się podobnie jak większość filmów science-fiction tego okresu. Ziemii zagraża wielkie niebezpeczeństwo w postaci dwóch planet: Zyrii oraz Bellusa. Ludzkość w obliczu zbliżającej się zagłady próbuje ratować się ucieczką z macierzystej planety. W USA powstaje statek, który zabierze 40 osób na Zyrę....
Jedyne co tu mozna uznac za chrzescijanskie to slowa ze Starego Testamentu choc raczej pojawiaja sie zeby powialo groza niczym z kazdemu znanej historii o powodzi zeslanej przez stworce zeby zmyc wszelkie plugastwo. Potem juz mamy typowych naukowcow ktorzy odkrywaja zagrozenie z kosmosu ktore ostatecznie zniszczy...
Dla mnie filmy się nie starzeją. Są takie same, tylko ich odbiór się zmienia, ale film się nie
marszczy jak człowiek. Mimo to czasem nasuwa mi się to znienawidzone przeze mnie samego
stwierdzenie, że film się zestarzał. I właśnie w przypadku obrazu Rudolpha Maté mi się
nasunęło. I nie chodzi tu o efekty i sceny...