Od dłuższego czasu wiadomo, że jak wytwórnia Disneya weźmie się za jakiś flagowy produkt, to wyciska z niego wszystkie soki, włącznie z miąższem, aby nie tylko zarobić – mówiąc kolokwialnie – "grubą kasiorę" na tej marce, ale też po to, by zadowolić klienta, który przyjdzie jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz. A nuż, widelec nie pojawi się w kinie sam. Zabierze ze sobą rodzinę, przyjaciół, a nawet przypadkowo spotkane na ulicy osoby, byleby tylko powiedzieć: "To już nie jest kino wyłącznie familijne. To jest kino dla każdego!". I wtedy wszyscy będą szczęśliwi. Widać to na przykładzie serii "Piraci z Karaibów", która okazała się wielkim hitem. Początkowo miano wyprodukować trzy części, natomiast siedząc w wygodnym fotelu multipleksu, miałem okazję zobaczyć krótki zwiastun piątej części przygód kapitana Jacka Sparrowa. Podobnie jest teraz z gwiezdną sagą. Lucas wymyślił sobie trylogię i po "Zemście Sithów" nie planował jej poszerzać o następne filmy. Kiedy Disney przyszedł z odpowiednimi pieniędzmi, ten zdecydował się oddać świat Star Wars w ich ręce. A ci zacierali dłonie, bo wiedzieli, że zarobią na tym niewyobrażalne krocie. Zaczęło się od "Przebudzenia Mocy", a teraz przyszła kolej na film, który jest pierwszym spin-offem dotychczasowej historii, jaką mogliśmy poznać. A mowa o "Łotrze 1. Gwiezdne wojny – historie", czyli wydarzeniach sprzed "Nowej nadziei".
więcej