Allen jak zwykle opowiada o tym samym: frustracje i związki międzyludzkie. I postaci i zdarzenia i nawet konkluzje pozostają niezmienne. A jednak ten film jest ciekawy jako kolejny obraz w procesie twórczym zauważalnym u Allena już od dłuższego czasu. Otóż Allen zaczyna coraz bardziej oddzielać się od świata. Tej coraz wyraźniejszej separacji towarzyszy jednocześnie coraz ostrzej zarysowana dychotomia, dualizm, rozszczepienie świata. Allen powoli znika. W "Anything Else" był jeszcze obecny, choć jego już zdystansowany, w tym filmie nie ma go już w ogóle. Do tego światy Białej i Czarnej Ewy (czy też Melindy) są wyraźnie rozdzielone, a próbą ich scalenia, psychoanalizy zajmuje się także dychotomiczna Czwórka. Przez to wszystko filmy Allena powoli zaczynają przypominać filmową ilustrację do "Podzielonego Ja" Lainga. Allen-reżyser popada w twórczą schizofrenię, odcięty od zewnętrznego świata, zapętla się w fantazjach, które bierze za rzeczywistość i powoli zanika rozpadając się na poszczególne elementy. Każda z postaci tego filmu to Allen, jakiego znamy z wcześniejszych dokonań kinowych. Tutaj jednak są to postaci odseparowane, niezdolne do pełnej identyfikacji, pełnego i rzeczywistego kontaktu. Stąd dwa komplementarne światy, podobne, a jednocześnie odmienne. I tylko w obrębie tych światów jeszcze kontakt jest możliwy.
Jak długo jeszcze?
Na to pytanie być może odpowie kolejny film, w który - co istotne - Allen także nie gra.